Tommy Hilfiger Dreaming

Koniec wakacji, mimo, że nie wybieram się jeszcze do szkoły, jest u mnie porą porządków. Porządkując flakoniki i próbki znalazłam ostatnio zapomnianą fiolkę z zapachem Tommy Hilfiger Dreaming. Akurat wykopalisko trafiło się w samą porę, bo ostatnio mam deficyt nowych zapachów i moja aromatyczna kolekcja niestety nie chcę się powiększać. W każdym razie Tommy idzie dzisiaj pod lupę ( i pod nos)! Hasłem kampanii było „I was dreaming about you…” – czy naprawdę śniłam o takim zapachu? Przekonajmy się!

 

tommy

 

Dreaming został wypuszczony na rynek w roku 2007, a za jego recepturą stoi Trudi Loren. Dostępny jest pod postacią wody perfumowanej 30, 50 i 100 ml. Piękna twarza zapachu to Szwedka, Mona Johannesson, która w kampanii wystylizowana jest na Marylin Monroe. Na zapach składają się nuty kwiatowe i owocowe – hibiskus, brzoskwinia, tuberoza, frezja… Szczerze mówiąc nie rozpoznaję w pojedynkę żadnego z tych aromatów, ale o tym za chwilę. Dreaming utrzymał się na mojej skórze około 3 godzin, czyli bez zbytnich rewelacji, ale też nie jest to jak dla mnie jakaś szczególna wada jeśli chodzi o perfumy na lato!

Dobrze panienka spała?

No cóż. Trudi Loren miała w zamiarze zamknąć we flakoniku pełen przepychu nastrój starego Hollywood. Chciała urzeczywistnić zapach z naszych snów i podać go nam niczym na tacce z trójkolorowym logo. Czy jej się to udało? Nie chcę mówić, że zupełnie nie, bo przecież ktoś może pokochać te perfumy, ale dla mnie to po prostu przyjemny aromat i nic poza tym. Dreaming jest pozbawiony jakiegoś szczególnego blasku, takiej magicznej iskierki, która sprawia, że mam ochotę co chwila przykładać nadgarstek do nosa i pochłaniać perfumy całą sobą. Stare Hollywood kojarzy mi się z czymś bardzo złotym, glamour, z błyskiem, cekinami, czerwoną szminką, elegancją i brylantami. Tymczasem Tommy Hilfiger zaprezentował zapach, który w moich wyobrażeniach raczej bardziej nadaje się do… Klubu Myszki Miki.

bathroom_l

Ostatnio pisałam dla Was o Praline, która kojarzyła mi się z pachnącą kąpielą. Dreaming też wywołuje podobne skojarzenie, ale bardziej ze względu na to, że ma lekko mydlany zapach. Coś, jakby płynne potpourri. 

Powiem Wam jeszcze, że w sumie to ostatnio nos mi się odzwyczaił od tych bardziej komercyjnych zapachów. Wiem, wiem, to snobistycznie brzmi, ale wierzcie, że nie to mam na celu. Ja uwielbiam popularne zapachy z perfumerii, na toaletce królują u mnie Lolita Lempicka, Dior, Moschino i Gabriela Sabatini. Niestety tym razem mam po prostu niedosyt. Można stworzyć świetne perfumy z niewielu składników – trzeba tylko wiedzieć z jakich…

Słodkich snów!

Nie zrozumcie mnie źle. Dreaming to nie jest zapach beznadziejny, wręcz przeciwnie – to ładne perfumy, które mogą się podobać. Są delikatne i kobiece, jednak dla mnie są niepełne. Oczywiście wykorzystam moją fiolkę do końca, będą idealne na co dzień, nie jest to zapach zajmujący i przeszkadzający, także spokojnie skupię się na pracy ;). Polecam jeśli jesteście fankami bardzo lekkich, mydlanych perfum. Jeśli wolicie bardziej konkretne zapachy – comme ci, comme ca. Próbujcie, wąchajcie, dlajcie znać co myślicie!

P.S.

Czytaliście już nową recenzję o Emerald Reign? Czy Grzegorz lepiej ode mnie opisał Wasze uczucia względem królewskiego tygrysiego zapachu? :)


Posted

in

by

Comments

One response to “Tommy Hilfiger Dreaming”

  1. Martz Avatar
    Martz

    O takiej tanioszce dziś piszecie? Jestem w szoku! ;D

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *