W 1969 roku człowiek postawił swą stopę na powierzchni chłodnego i bezludnego srebrnego globu. Oczywiście jego twarz, całe jego ciało od niedostępnej próżni ziemskiego satelity oddzielał szczelnie kombinezon, gdyby jednak warunki pozwoliły Neilowi Armstrongowi zdjąć ów kosmiczny pancerz, gdyby mógł poczuć zapach przedwiecznej kosmicznej pustki, a może właśnie pełni, zapewne byłby to zapach podobny temu który stworzył i którym podzielił się z nami Serge Lutens. Woda perfumowana L’eau Froide a więc kolejny “antyzapach” artysty fotografika, filmowca i mistrza perfumiarstwa olśnił mnie zupełnie.
Ten zupełnie świeży, ostry, wyrazisty zapach, zamknięty w prostym przypominającym kosmiczną baterię, bądź inny wysokotechnologiczny podzespół flakonie, nie ma nic wspólnego z banalnym orzeźwieniem owoców, wszelkiej maści bergamotek i innych cytrusów. Nie ma w nim także swoistej ordynarności wód kolońskich.
Jest w tej kompozycji wyłącznie oceaniczna głębia, bezkres, a jednocześnie wysmakowana ekstrawagancja chłodnego minimalizmu. Jest wytrawność pieprzu, jest ostrość imbir, jest chłodne orzeźwienie mięty. Uzupełniają je zimne nuty mineralne. Zaś wieńczą domykając całość wyrafinowane nuty ambry i piżma. Słowem jest wszystko to co czyni zapach L’eau Froide prawdziwą (anty)rewolucją.
Tak mogłaby pachnieć falująca miarowo czarnofiołkowa, powierzchnia tajemniczego, myślącego Oceanu z najsłynniejszej powieści Lema.
Dla kogo ?
Dla odważnych i spragnionych przygód kosmicznych wędrowców, bez względu na wiek, pełnych fantazji.
Na kiedy ?
L’eau Froide sprawdzi się świetnie zarówno w gwiezdnej podróży do stacji Solaris, jak i w nie mniej fascynujące ziemskie wieczory.
Recenzent teatralny :Newsweek Polska”. Stały publicysta „Dwutygodnika”, współpracownik magazynu KTW i portalu e-teatr.pl.
Dodaj komentarz