Powracam, z czarnych czeluści AutoCada do pięknej krainy, pachnącej niesamowitymi aromatami. Po powrocie do Pachnącej Krainy chciałam się rzucić na nowości i na początek wybrałam ekskluzywny House of Sillage. Z całej kolekcji, kiedy przewąchiwałam wszystkie zapachy, spodobał mi się najbardziej Love is in the Air, także postanowiłam przygarnąć go do siebie i zobaczyć jak się sprawdzi na mojej skórze.
Miłość, czym tak właściwie pachnie?
Wydaje mi się że zależy to od wieku, obiektu westchnień i temperamentu zakochanych. Jak sobie ten stan wyobraża Mark Buxton? W sumie jestem trochę zaskoczona, bo kiedy pierwszy raz powąchałam Love, wyczuwałam tam słodycz, ale także lekko trawiaste, ostre nuty. W zaciszu domowym, skropiłam nim skórę i czekałam na rozwój wydarzeń. Tak jak wspomniałam, zaskoczyło mnie to, że na moim przegubie w ogóle tak nie pachniał!
Jaki zatem jest to zapach? Różowy. Kiedy przykładam nos do spryskanego miejsca czuję różowy zapach. Słodki, dziewczęcy, trochę kwiatowy, trochę słodkich owoców. W nutach głowy mamy śliwkę, w sercu słodki jaśmin a baza to białe piżmo. Wychodzi na to, że miłość według House of Sillage jest spokojnym przeżyciem, w sumie trochę typowym, z chodzeniem po chmurkach, wzdychaniem do zdjęcia ukochanego, wąchaniem kwiatków które on nam podarował, ogólna sielanka.
Tak więc jaka jest ta miłość?
Jak dla mnie trochę za spokojna. Nie mówię, że jestem zwolenniczką ognistych romansów, kiedy nie wiadomo co nas czeka, nie wiadomo czy on też czuje to samo co my, czyli miłości która bardziej przypomina strategię wojenną niż czułą przygodę. Ale jednak. Czegoś mi brakuje, jakiegoś minimalnego ukłucia, powiewu ekscytacji. Zastanawiałam się, dlaczego twórcy postanowili stworzyć zapach miłości właśnie w takim wydaniu. Trochę na odpowiedź nakierowała mnie nazwa, Love IS in the Air. Ta miłość już unosi się w powietrzu, może od dłuższego czasu. Jest to uczucie spokojne, zrównoważone. Może kobieta która go nosi ustatkowała się ze swoim partnerem. Albo jest typową romantyczką, czyli kobietą biegającą w zwiewnych sukienkach i z głową w chmurach. Muszę jednak przyznać, że uczucie jest dość mocne i długotrwałe, zapach wyczuwam na mojej skórze 7 godzin (to chyba mój rekord!), jednocześnie niezmienne. Love właściwie w ogóle nie ewoluuje, pozostaje takie, jak od pierwszego skropienia. Ale może to dobrze, na pewno wiele osób chciałoby żeby ich uczucie było dokładnie takie samo, jak w pierwszej chwili. No może minimalnie zapach się zmienił, ale przy samym końcu. Lekko wydoroślał, piżmo stało się bardziej wyraziste.
Oprawa miłości
Tu trzeba przyznać, twórcy zaszaleli. Zapach ukryty jest w przepięknym flakonie. Cała kolekcja prezentuje się bardzo podobnie, zapachy możemy rozróżnić po kolorze buteleczki. Love is in the Air dostał niebieską oprawę. Jak niebo w którym znajdujemy się podczas miłosnych uniesień. No chyba że zainteresuje nas wersja limitowana. Wtedy górna część flakonu a dokładnie zawleczka, przyozdobiona jest niebieskimi kryształkami, a na szczycie gruchają dwa ptaszki. Urocza i rozkoszna scenka.
Ostatnie słowo
Tak jak już wspominałam, nieco się rozczarowałam zapachem miłości według House of Sillage. Jest bardzo dziewczęcy, łagodny, codzienny ale czegoś mu brakuje, żeby dorównać euforii i ekstazie, która towarzyszy temu uczuciu. Myślę, że może się spodobać subtelnym romantyczkom, które widzą siebie u boku księcia na białym koniu, albo po prostu łagodnym dziewczynom, które lubią nienachalnie pachnieć. Mnie po upływie kilku godzin zapach wydał się za słodki i zaczął przeszkadzać. Może taka romantyczna, nastoletnia miłość nie jest już dla mnie? Perfumy są bardzo delikatne ale chyba nie zagoszczą w moim sercu na dłużej.
Skosztuj tej niezwykłej miłości w Perfumerii Ambrozja.
Architekt w trakcie zdobywania doświadczenia. Ostatnio przez rok szukała inspiracji w Portugalii. Ekscytują ją aromaty owoców – szczególnie pomarańczy, malin i jagód, ale też ważonego piwa i domowego obiadu.
Dodaj komentarz