Moda na drwali trwa, a tymczasem pojawienie się damskich perfum na dziale męskim w Sephorze doprowadziło do cudownie kuriozalnych sytuacji, których parokrotnie miałem okazję być świadkiem. Wyobraźcie sobie Pana (krawat, koszula, cycuś, glancuś), który dopiero przy kasie orientuje się, że wybrany przez niego produkt – w tym przypadku Knot Bottegi Venety – to „strzał w dziesiątkę” i że „dziewczyna na pewno bardzo się ucieszy”. W gruncie rzeczy, nic strasznego. Można przecież wyjść z twarzą i: a) kupić dziewczynie niespodziewany i nieplanowany prezent lub też b) (wersja trudniejsza, dla mistrzów słownej ekwilibrystyki) udać, że spłynęła na nas łaska objawienia i teatralnie zmienić zdanie, bo„dziewczyna od lat używa Chanel No. 5”. Można też, wzorem autora tego tekstu, sięgnąć do kieszeni po portfel, dumę i ukrytą opcję c) – kupić perfumy zgodnie ze swoim pierwotnym zamierzeniem, dla siebie.
Opcja „c” wydaje się być rozsądna nie tylko dlatego, że pozwala Panu w krawacie spełnić się olfaktorycznie i kupić perfumy, które rzeczywiście mu się podobają (nie podsunęła mu ich przecież pod nos ponętna hostessa twierdząc, że to zapach od którego miękną jej nogi). Ukryta opcja kusi przede wszystkim dlatego, że jest wywrotowa i świadczy o samoświadomości w przekraczaniu sztucznie wyznaczonych przez marketingowców granic dzielących spektrum zapachowych doznań na to, co męskie i to, co panom nie przystoi. Co więcej, szukanie swojego zapachu na przeciwległej półce perfumerii daje możliwość ostatecznego wygrania wojny z klonami i pozwala pachnieć „inaczej”, bez konieczności wydawania fortuny na perfumy niszowe. „Inaczej”, warto zaznaczyć, nie znaczy „niemęsko”. Jak pisałem już swego czasu pod notką o najlepszych perfumach minionego roku, zapach staje się męski, gdy założy go mężczyzna. Perfumy przypisuje się nosicielowi spontanicznie i – o ile nie mamy do czynienia z pachnidłami powszechnie rozpoznawalnymi, jak wspomniany wyżej No. 5 – to „ujdzie nam na sucho” noszenie kompozycji przynależących do rodzin stereotypowo utożsamianych z płcią przeciwną. Piszę „przeciwną”, bo cały ten wywód o potrzebie i pokusie transgresji ma na celu zachęcenie wszystkich spośród Was, tak Panów jak i Panie, do odłożenia swych obaw na półkę i udania się „na ciemną stronę mocy”.
Panowie, skoro już jednak zaczęliśmy od Was, to przyjrzyjmy się wspólnie rzekomo niemęskim nutom kwiatowym. Wbrew obiegowej opinii, kwiaty obecne są w pachnidłach „pour homme” od dawien dawna i stanowią wonny rdzeń wielu kultowych i lubianych – być może również przez Was – pachnideł. Egoiste Chanel (róża), Le Male i Fleur du Male Jeana Paula Gaultiera (kwiat pomarańczy) lub Insensé Givenchy (magnolia, konwalia) to kompozycje, które zna niemal każdy i wątpię, żeby ktokolwiek śmiał twierdzić, że chłopak spryskany Le Male podkrada perfumy swojej dziewczynie. Osobiście, nabrawszy z biegiem lat odwagi w sięganiu po to, co dobre i z czego nie chciałbym rezygnować tylko dlatego, że sprzedawane jest w różowym opakowaniu i ma w nazwie słowo „fleur”, z wielką przyjemnością i bez obaw udaję się do perfumerii po zapachy zbudowane wokół nut kwiatowych. I tak na przykład opowiadający o tuberozie Fragile Jeana Paula Gaultiera (EDT) robi ostatnio furorę wśród koleżanek z pracy, zgodnie zachwyconych jego „zmysłową świeżością” i cytrusowym zadziorem. Żadna z Pań nie sugeruje przy tym, że pachnę „kobieco”, a – warto nadmienić – spotkałem się już z takimi komentarzami, mając na sobie „samcze klasyki” w stylu Allure Homme Chanel czy Acqua di Gio Armaniego. Kluczem do sukcesu jest tutaj umiejętna aplikacja. Dwa „psiknięcia” na nadgarstek lub klatkę piersiową wystarczą, by nawet zaborcze, białe kwiaty pachniały na nas nieszablonowo i romantycznie. W przypadku potężnych pachnideł o zapędach imperialistyczno-kolonialnych, czyli sillage monsters pokroju Aliena, Amarige lub Aromatics Elixir, nawet pojedyncze psiknięcie w okolicach mostka lub, w porze letniej, za kolanem, sprawi, że będziemy przyciągali otoczenie, zamiast je odstraszać.
Mówimy tutaj oczywiście o kompozycjach dobrych i niebanalnych, takich, których na półkach sieciowych perfumerii szukać można ze świeczką. Pierwszą propozycją, która przychodzi mi na myśl jest Tommy Girl, w którym chłodna, kwiatowa świeżość połączona została z przestrzennymi nutami herbacianymi. Wspaniale na męskiej skórze leży również najnowsza i nad wyraz udana wariacja na temat tego klasyka, czyli wytrawne, różane Tommy Girl Brights. Zamiast w dziesiątkę, trafimy sobie jednak w stopę, jeśli do kasy udamy się z perfumami Calineczki, czyli infantylnymi zapaszkami, które choć śmieszne, pozbawione są poczucia humoru. I w zasadzie nie ma tu większego znaczenia, czy będzie to Candy Prady czy nowa premiera Paco Rabanne dla mężczyzn. Słodycz, owszem, jest dozwolona, ale tylko przełamana nutą tajemnicy. Panom, którzy takowej poszukują i jak ja żałują, że Angela nie da się już z popkultury wymazać, proponuję wypróbować Womanity, jabłuszko Lolity Lempickiej lub szukać alternatywy wśród zapachów spoza mainstreamu, takich jak Chinatown Bond no 9 (imho najlepsza propozycja marki, rewolucyjny i absolutnie unikatowy słodki szypr) i Tuberose 3: Animale Histoires de Parfums (umiłowane perfumy znacznej części grona redakcyjnego Opinii).
Panowie, zamiast dłużej zajmować Was gawędzeniem, przedstawiam Wam swoich faworytów, narzucając przy tym na siebie ograniczenie „Top 10”. Z zainteresowaniem czekam na Wasze prywatne rankingi!
1) Comme des Garcons, 2
2) Jean Paul Gaultier, Fragile (EDT)
3) Chanel, No 19
4) Guerlain, Mitsouko (EDT, EDP)
5) Givenchy, III
6) Jil Sander, Woman III
7) Tommy Hilfiger, Tommy Girl/ Tommy Girl Brights
8) Bond no 9, Chinatown
9) Hermés, Eau des Mervailles
10) Clinique, Aromatics Elixir
Zwracam się jednocześnie z pytaniem do Pań, które jakimś cudem dotrwały do końca tego, bądź co bądź szowinistycznego wywodu – czy chciałybyście przeczytać, jakie zapachy warto ukraść chłopakowi?
Powyższe zapachy warto kupowac w sprawdzonych miejscach. Przeczytaj także nasze opinie o Notino.
Opis Grzegorza jest under construction
Dodaj komentarz