Jak podziwiać perfumy, które nie pachną? Które wg kreatora wcale perfumami nie są? Taką zagadkę może postawić przed wielbicielami zapachów tylko mistrz Serge Lutens. Artysta (nie)skończony – pisarz, fotograf, perfumiarz… Ostatnio każde nam wąchać swoja koszulę. Jak na złość, pachnie wyśmienicie!
L’eau, czyli woda
Woda. Nie perfumowana, ani nie toaletowa. Serge tworzy ją rzekomo ze zmęczenia. Ma dość barokowych, pełnych przepychu zapachów. Proponuje prosty flakon z białą etykietą, jego zawartość nazywa antyperfumami. Dzieło szokujące powierzchowną prostotą. Mistrz chyłkiem odchodzi od suto zastawionego stołu. Odtąd do toastów używa wody.
Za ascezą kryje się jednak doskonale skomponowana mieszanka, której artyzmem wręcz przewyższa wcześniejsze dzieła Serge’a. L’eau nie jest wcale zaprzeczeniem pełnych bogactwa i próżności dokonań mistrza, ale jednym z jego największych dokonań w tej dziedzinie.
Jak Serge Lutens nas oszukał (i to 2 razy)
W L’eau trudno wyczuć przyprawy, kadzidła, owoce, czy w ogóle jakiekolwiek znane naszym nosom nuty. Zapach nie pasuje do żadnej tradycyjnej rodziny olfaktorycznej. Czym więc pachnie? Na początku… chemią! Świeżo wypraną koszulą, która ma pozostawiać tak bardzo higieniczne, bezpretensjonalne wrażenie. Kiedy napawamy się aromatem wypranej bawełny, niespodziewanie przez Wodę przebija się zapach, który można skojarzyć z aromatem zwiędłej magnolii! Zresztą magnolii sztucznej, a do tego, jak mi się zdaje, celowo zwiędłej. To się nazywa tupet! Ten kwiatowy wybryk szybko jednak mija i powraca higieniczny chemiczny aromat. Kwiaty więdną, niech żyje chemia! W taki sposób można opisać, cały współczesny przemysł kosmetyczny.
W pierwszych chwilach podobieństwo do detergentów piorących jest tak duże, że chciałoby się zapytać „skoro nie widać różnicy, to po co przepłacać”. Ale ślad po nutach głowy szybko mija i ku mojemu zaskoczeniu pojawia się…
…Chemia!
Znowu. Ale inna. Zaskakująco przemyślana, pieczołowicie skomponowana i wodna. Przez kilkanaście następnych godzin L’Eau odkrywa przed nami zupełnie nową świeżość. Nie cytrusową, ani nie trawiastą. Ozonową, ale nie lotną. Nieznaną mi z żadnej innej mieszanki. Pierwotne wrażenie banału już po 5-6 minutach zamienia się w podziw wobec kreatora, który wodzi nas za nos.
W kolejnych nutach zapach staje się pełną elegancji i szyku artystyczną zabawą. Początkowo przypomina przeciętny produkt masowego perfumiarstwa, gryzący w nos aldehydowymi nutami. To niezwykłe, że dopiero później, gdy jedyny przyczółek świata natury odpływa (zwiędła magnolia), zapach może ukazać swoją naturalność! Staje się nieodzownym brakującym ogniwem, usytuowanym między skórą, a materiałem bawełnianej koszuli. Jakby Serge przypominał nam, że kreatorem każdego zapachu, także niszowego i skomponowanego z najdroższych składników, jest chemia. Trick, który ma miejsce w L’Eau polega na tym, że to chemia paradoksalnie, tworzy naturalnośc tego zapachu. To niezwykłe, ale muszę przyznać, że tak spontanicznej bezpretensjonalnej świeżości dawno nie czułe w żadnej trawiastej ani cytrusowej wodzie!
Dla kogo L’eau Serge Lutens?
Dla ludzi, których nie przeraził ten opis. Którzy świadomie zrezygnują z wiary w niektóre perfumiasrkie mity. Serge Lutens udowadnia, że nie trzeba dwóch wiader naturalnych esencji, żeby pachniec naturalnie, a do tego lukusowo i świeżo. Zamiast tego mistrz proponuje precyzyjnie wykonaną, bezpretensjonalną mieszankę doświadczonego artysty – inżyniera. Nie udaje, że perfumiarz obędzie się bez znajomości tablicy Mendelejewa.
L’eau spodoba się eleganckiemu mężczyznie lub kobiecie, którzy zyją osadzeni w rzeczywistości. Dla osób, które bardziej od odległych euforycznych fantazji wolą radosną teraźniejszość i realizują swoje marzenia każdego dnia- tu i teraz.
Jestem niezwykle zaskoczony emocjami, który wzbudza we mnie L’eau. Pierwsze wrażenia były odstręczające – przez 2 dni wydawało mi się,że zamiast perfum kupiłem bardzo drogi proszek do prania. ;) Później pojawiło się zaciekawienie, które skończyło się na fascynacji. Pierwsze chwile, które razem spędzamy (ok. 5 minut od użycia, w moim przypadku) rzeczywiście w dalszym ciągu mnie nie powalają. Ale naprawdę opłaca mi się czekać. Kiedy rano zapomnę go użyć w ciągu dnia wydaje mi się, że to ja sam i moje ciało, mamy inny niż zwykle zapach. Woda Serge Lutens tak mocno wchodzi w reakcję z naszym (a przynajmniej moim) własnym zapachem, że po kilku dniach używania wydaje się być jego niezbędnym składnikiem.
Pasjonat życia pełną piersią, dobrych perfum, ubrań i sportów ekstremalnych. Na co dzień mieszkaniec warszawskiego Mokotowa, uwielbia dobrą książkę tak bardzo jak dobre fale pod deską. Facebook >>>
Dodaj komentarz